Trzy pechowe sukienki

        Zacznę od pokazania dwóch pechowych sukienek, a właściwie jednej bo w połowie szycia druga zginęła. Zmarnowałam mnóstwo czasu na jej znalezienie i nie ma. W ostatni czwartek października wieczorem zszyłam górę obu, a w sobotę rano, dwa dni później, była już tylko ta, którą obejrzycie poniżej. Tej z tkaniny a'la jeans po prostu nie ma...więc zaczęłam w feralną sobotę wieczorem obszywać dekolt różowej...cztery razy prułam, a po piątym razie i tak nie było dobrze, więc doszyłam falbankę. Uff...Góra wykończona, czas na dół...i tu też pechowo albo nitka się rwała, albo źle marszczyło. W końcu odpuściłam marszczenie i zrobiłam zakładki, też wyszło ich za dużo, więc trzy ścięłam i usatysfakcjonowana doszyłam do reszty sukienki a później schowałam, żeby jej też nie zgubić. A gdy rano przyszedł czas na przymierzanie...trzymałam kciuki, żeby córa nie umazała jej farbami, ketchupem....czy co tam akurat miała pod ręką bo sukienka wyglądała na niej wg mnie pięknie:)










I o ile z powyższą sukienką końcówka pechowa nie była, bo sukienka czysta cały dzień, a nawet już dwa przetrwała, o tyle z poniższą od początku wszystko było ok, ale zdjęć tego co zrobiła z nią córa w zabawie chyba nie pokażę:) Tiul pohaczony, dziura się w nim zrobiła...ale sama jestem sobie winna, żeby taką sukienkę na sobotnie brojenie z siostrą w domu i na dworze ubierać podczas gdy w domu porządki;)










Teraz już wiem, że ostatnią sukienkę, będę musiała jeszcze raz wziąć w obroty bo po praniu nic się cudownie nie zmieniło. Nie wiem czy to wina tiulu (kupowałam dobry jakościowo więc wątpię), czy po prostu te sukienki tak skończyć musiały:). Ale, jestem zawziętą amatorką, więc się nie poddam. 

Pozdrawiam, Magda:)



Komentarze